Marzył mi się dopasowany, ale luźny i wygodny sweter, taki, którym można się owinąć i ogrzać, ale który byłby na tyle ładny, by można się w nim było pokazać również poza domem. Dodatkowym wyzwaniem było założenie, że ma być robiony bez szwów. I udało się! Bezwstydnie stwierdzam, że swetry chyba zaczynają mi w końcu wychodzić. Radość wywołuje aż machanie łapkami.
Poszły na niego niecałe 4 motki "Czterdziestki", na drutach nr 5. Jest idealnie miękki i cudnie otula, a dodatek wełny sprawia, że fajnie grzeje.
Nie ma żadnych zapięć, ściągaczy ani innych wykończeń. Podobają mi się te szerokie "klapy" - żeby się dodatkowo opatulić, można je kopertowo założyć, podwijając jedną pod drugą, albo spiąć, na przykład takim szydełkowym kwiatkiem, który dostałam kawał czasu temu od niezwykle utalentowanej Ani.
Śliczny! Sama bym taki chciała:) Wyglądasz jakbyś chciała odlecieć z radości:D No i gratulacje z osiągnięcia wyższego poziomu zadowolenia z lepszego robótkowania:) Ja mam postanowienie na nowy rok: nauczyć się dziergać:) (proszę o kciuki!) Może kiedyś też sobie takie cudo czekoladowe sprawię:)
OdpowiedzUsuńJoanko, kciuki trzymane!
OdpowiedzUsuńPodziwiam wszystkich mistrzów i mistrzynie dziergania na drutach :) Ja nawet szalika nie umiem zrobić na nich! ;]
OdpowiedzUsuńOtulacz bardzo fajny i elegancki!