sobota, 29 października 2011

Dostałam wczoraj sms: "Kupujemy dynię?"

Odpowiedź mogła być tylko jedna.


LinkDynia istniała dotąd w mojej świadomości w postaci lampionu na Halloween, kojarzonego z Burtonem i lekcjami angielskiego z podstawówki, oraz w postaci korbola, jak nazywała to warzywo moja babcia, i z jej bratem, który je hodował i przyjeżdżał do nas na rowerze. Wreszcie zawitała na moim stole. Nie spodziewałam się nawet, że daje tyle frajdy.
Link
Powstała z niej pyszna zupa-krem.


Przepis wygrzebałam na serwisie papilot.pl.
Na niewielką ilość, jaką zrobiliśmy (4 miseczki) potrzebne były:
ok. 0,5 kg miąższu z dyni
1 por (biała część)
0,5 l bulionu
0,5 łyżeczki zmielonego imbiru
ząbek czosnku
sól
pieprz
po łyżce naturalnego jogurtu do przybrania

Por został pokrojony na plasterki i podsmażony z czosnkiem, przyprawiony imbirem. Po dodaniu dyni (posiekanej) został zalany bulionem i ugotowany. Wszystko zostało zmiksowane i przyprawione solą i pieprzem. Na wierzch każdej porcji położyłam łyżkę jogurtu. Zupa wyszła pyszna, delikatna, ale o zdecydowanym smaku.

A na deser - ciasteczka korzenne z dynią i czekoladą, według przepisu z Dwóch chochelek. Polecam z całego serca. Nie mogę się od nich oderwać.


środa, 26 października 2011

Etui na komórkę, całe we fioletach.



Powstało na zamówienie, nie bez przygód. Wyszło dopiero za drugim podejściem. Przy okazji przekonałam się, że taki futeralik musi być zawsze odrobinkę za duży. W końcu należałoby mieć swobodny dostęp do własnej komórki. Wyciskanie jej niczym tabletkę z listka nie jest wskazane...
Konieczność zrobienia drugiego podejścia przydała się też o tyle, że podczas drugiej próby wiedziałam już, że odcień fioletowej nitki, użytej do wyszycia imienia właścicielki, powinien być jednak nieco ciemniejszy. Teraz jest super. Podoba mi się to delikatne zestawienie kolorów.
Przypomina mi te kwiaty, które są chyba ostatnimi, jakie w tym roku mi zakwitły.

poniedziałek, 24 października 2011

Warkoczowy bezrękawnik na drutach



Nie przepadam za kamizelkami, z trudem oswajam się z różem i wolałabym dziergać ze szlachetniejszych włóczek, ale mimo to z uporem maniaka zrobiłam sobie bezrękawnik z akrylu pochodzącego jeszcze z czasów, gdy tylko za granicą można było dostać coś fajnego na druty. W międzyczasie zrobiłam sobie z niego swetrzysko, które odstawiłam na kilka lat i sprułam.
Ostatnio choruję na warkocze i inne wypukłe wzory oraz na dziwne kołnierze. Strach pomyśleć, co będzie dalej. Poza tym obejrzałam "Ki", co okazało się bardzo inspirujące. Sweterki, w których paraduje w filmie Roma Gąsiorowska, wciąż skaczą mi przed oczami.

Kamizelka jest w całości mojego - dość spontanicznego - projektu i mimo to leży świetnie. Dziwne rzeczy się dzieją.

sobota, 22 października 2011

Nie drażnij lwa! Torba na zamówienie

Torba tradycyjnie z podszewką i zapięciem, przeleżała trochę w szafie i dopiero wczoraj została wręczona nowej właścicielce. Zodiakalna lwica o zadziornej naturze zażyczyła sobie przekorne hasło. Teraz powinna mieć szacunek na osiedlu. Jeszcze większy, bo miała go już wcześniej. A lew w porannym słońcu wygląda trochę jak w afrykańskim buszu.

środa, 19 października 2011

Szarlotka po mojemu

Jak są krajowe jabłka, to musi być szarlotka. Tej nauczyła mnie ciocia, którą ponoć nauczyła jej matka a moja babcia. Takie przepisy są najlepsze. Babcia miała inne swoje popisowe ciasto, które piekła niezmiennie co niedziela, ale ono niech pozostanie jeszcze moją słodką tajemnicą.


Ilość składników przewidziana jest na potężną (na 7 gąb domowników + goście) blachę 43x37 cm, jednak z powodzeniem stosuję ją także na blachę 40x24. Ciasto wychodzi trochę grubsze.

3 szklanki mąki pszennej
1 szklanka cukru
1 kostka miękkiej margaryny do pieczenia
2 jajka + 1 żółtko (tu rzecz dla mnie niejasna, być może przepis zakłada zrobienie lukru z pozostawionego białka. Ja lukru na szarlotce nie uznaję)
3 łyżeczki proszku do pieczenia
1 opak. cukru waniliowego
kilogram jabłek (ostatnio dałam Celesty, polecam!)
cynamon do smaku


Wszystko - poza cynamonem i jabłkami - zagnieść dokładnie i wstawić do lodówki na ok. godzinę. W międzyczasie obrać jabłka, usunąć gniazda nasienne i pokroić w cząstki.
Połową ciasta wykleić spód i boki (gdzieś tak do połowy) blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Na to rozprowadzić równo jabłka, posypać cynamonem. Wyjątkowo kwaśne jabłka można potraktować dodatkowym cukrem waniliowym, jeśli nie lubi się tego przełamania słodkiego smaku. Następnie należy przykryć jabłka pozostałą częścią ciasta. Można rozwałkować i położyć taką piękną równą płachtę, ale ja biorę ciasto po kawałku i rozgniatam w rękach.
Piec w 180 stopniach do zrumienienia. Ciasto jest pyszne na gorąco, z lodami.

niedziela, 16 października 2011

Zielony na okrągło

W poprzednim sezonie dziergającym wzięłam się na robienie swetrów na okrągło według patentu niezrównanej Doroty. W międzyczasie niestety dopadła mnie kontuzja nadgarstków i zarzuciłam dzierganie na kilka ładnych miesięcy. Robotę pozostawiłam na etapie tuby. We wrześniu rozważałam zrobienie z tuby komina, grzejącego głowę i szyję. Później jednak poczułam zew i nie było już wyjścia. Ostatecznie korpus i rękawy robione są "na okrągło", natomiast połączone zostały szwem. Wykończenie stanowi coś w rodzaju golfiku.
Akryl z odzysku, w liceum zrobiłam sobie z niego sweter - wtedy w ramach buntu wobec wszelkich zasad robiłam zwykłe prostokąty, zszywane później w sweter; żadnych tam podkrojów pach itp. Ten nowy świetnie się nosi. Przede mną i moimi drutami na żyłce otwiera się chyba zupełnie nowy rozdział.

czwartek, 13 października 2011

Na rękawiczki jeszcze za ciepło...

... ale ręce już marzną. W takie dni najlepsze są rękawiczki bez palców. Świetne do prowadzenia samochodu, wyłuskiwania biletu z portfela w tramwaju i pisania smsów na zimnie. Te zrobiłam z akrylu uzyskanego ze sprucia sweterka, który dobre kilka lat przeleżał w szafie.


Gościnnie występuje kogutek, który też doskonale wie, że trzeba ubierać się ciepło i nosić sweterki. Najlepiej własnej roboty!

środa, 12 października 2011

Coś nowego z czegoś starego

Przeprowadzki - własne i cudze - bywają niekiedy bardzo owocne. Ja na przykład z tej okazji dostałam jakiś czas temu wspaniały prezent.

Niby nic, a daje tyle możliwości. Weźmy na przykład taką broszkę.


Dziękuję!

poniedziałek, 10 października 2011

Jesień przyszła

Zanim zaczęła się słota, która właśnie zrasza moje okna deszczem, zdążyłam jeszcze uszyć torbę w kolorach złotej jesieni i nawet uwiecznić ją w słoneczny dzień.
Torba ma naszyte haftowane liście, mocne ucha i podszewkę z surowego płótna. Ładnie się prezentuje na tle mojej nowej ściany.
Miło było też dowiedzieć się, że torba z jaskółką cieszy się zainteresowaniem otoczenia, w które trafiła. W końcu drugiej takiej nie ma na całym świecie.

Teraz zajęta jestem czynnościami nieco innego rodzaju, które świetnie się wykonuje w otoczeniu termoforków, kocyków i pokojowych lamp, dających ciepłe światło.
Przyszedł czas na odkurzenie drutów, włóczek i sweterków. Na horyzoncie majaczą też rozgrzewające potrawy i desery pocieszające w chwilach jesiennej melancholii. Jesień zapowiada się kreatywnie.

czwartek, 6 października 2011

Kolory jesieni, dary ziemi i spódnica z zasłony

Moim ulubionym motywem z filmu "Przeminęło z wiatrem" jest pomysł Scarlett na uszycie wizytowego stroju z zasłony. Z zasłon z lumpeksu może nie powstałaby kreacja tej klasy, jednak zaleta współczesnej mody jest to, że z jednego sporego kawałka materiału za parę złotych zdołałam uszyć sukienkę (no, nie w pełni - projekt został porzucony tuż przed ukończeniem) i te oto spódniczkę. Scarlett tkaniny starczyłoby pewnie zaledwie na rękawiczki.

Połączyłam dwa wykroje z "Burdy" - nr 111 z kwietnia 2010 (przód) i 112 z czerwca 2010 (tył), sporo przy tym zmieniając. Efekt jest całkiem zgrabny i wygodny. Na zdjęciu spódniczce towarzyszy bawełniana indyjska tunika ze sklepu z używana odzieżą, przerobiona na bluzkę. Fajnie jest móc tak kombinować. Podobny zestaw kolorów znalazłam w swoim skromnym ogrodzie. Wczesna jesienią mamy więcej malin, niż latem. Szkoda, że na ciasto jeszcze za mało.

wtorek, 4 października 2011

Torba z jaskółką wiosny nie czyni

Do wiosny nam dalej niż bliżej, a tymczasem na mój skromny krawiecki warsztacik zawitała jaskółka. Torba podobna do swoich poprzedniczek, z podszewką i zapięciem, ma jednak dodatkowo wszyte wewnątrz ucho, służące do przerzucania go na zewnątrz, obciążonego breloczkiem - lub do zaczepiania do niego kluczy, by nie walały się po wnętrzu.

Zgodnie z życzeniem zamawiającej! Podobnie jak napis pod ptasim portretem.

niedziela, 2 października 2011

Naszyjnik z bawełnianej koszulki vol II

Dostałam wygrzebaną podczas poremontowego sprzątania bawełnianą koszulkę w pięknym, zielonym kolorze. Po krótkiej znajomości ze mną stała się nie do poznania....

sobota, 1 października 2011

Najlepsze kruche rogaliki drożdżowe

O gustach niby się nie dyskutuje, ale ja jestem gotowa niczym Zbyszko z Bogdańca wezwać na ziemię udeptaną każdego, kto zaprzeczy świetności powideł śliwkowych mojej mamy. Równie fantastyczne w swojej klasie są kruche rogaliki drożdżowe, które często wygrywają u mnie podczas rozwiązywania dylematu co by tu upiec. A najlepsze są ze wspomnianymi powidłami.



Przepis mam od dawna i nie pamiętam skąd, wiem natomiast, kto zdradził mi patent na cukrową skorupkę rogalików. Opłaca się niekiedy zapoznawać ciotki przyjaciółek.
Z podanych proporcji wychodzą mi zwykle dwie blachy drobnych rogalików.

1 śmietana (250 g) 18 %
60 g drożdży
kostka (250g) margaryny do pieczenia lub masła
4 szklanki mąki
szczypta soli

dodatkowo:
białko 1 jajka
cukier
kwaśna marmolada, powidła itp


Śmietanę i drożdże wymieszać, dodać roztopiony i ostudzony tłuszcz, stopniowo dodawać mąkę. Najpierw mieszać łyżką, później wyrabiać ręką i wsadzić do lodówki na 1 godzinę.

Białko jajka i cukier umieścić w osobnych, płytkich miseczkach.


Po tym czasie rozwałkować partiami ciasto (na ok 1-2 mm) i formować rogaliki.



Każdy rogalik umoczyć delikatnie w białku a następnie zanurzyć w cukrze.

Piec w 180 stopniach ok. 10-15 minut, aż "skorupka" zbrązowieje a rogaliki lekko się zrumienią.